EMILKA
O historii mojej i Emilki i dlaczego w ogóle stało się tak, że jesteśmy razem 🙂
Jestem ( już ok od 4 lat jak dobrze liczę 😀 ) szczęśliwą mamą adopcyjną najwspanialszego konia jakiego kiedykolwiek poznałam, który wniósł w moje życie więcej dobrego niż można by się spodziewać – ale o tym później.
Jak to się stało, że w ogóle trafiłam na Emilkę? Skąd decyzja o adopcji i dlaczego z Fundacji Centaurus?
Kocham konie od dziecka. Odkąd miałam zaledwie kilka lat spędzałam w ich towarzystwie bardzo dużo czasu i od zawsze marzyłam o własnym koniu ( jak prawie każda mała dziewczynka).
W końcu, kiedy moje życie dało mi taką możliwość mogłam zacząć myśleć o własnym kopytnym towarzyszu. Nie do ambitnego sportu ( to wymaga ogromnego zaplecza finansowego), ale do wspólnych przejażdżek a przede wszystkim po prostu do kochania i spełniania dziecięcych marzeń.
Oczywiście przeglądałam różnego rodzaju ogłoszenia, oglądało się też wiele koni, trafiłam nawet na nieciekawe historie z handlarzami… aż ostatecznie udało się znaleźć stronę Fundacji Centaurus z adopcją realną. Wiedziałam owszem, że można adoptować konia jednak miałam pełno obaw co do procedur i charakteru takich adopcji. W Internecie można było znaleźć pełno negatywnych opinii niekoniecznie na temat Fundacji Centaurus ale na temat adopcji konia z jakiejkolwiek Fundacji.
Jakie to były obawy? A no pewnie takie, które ma wiele z Was
- Pewnie odbierają konie za nic
- Pewnie nie można na nich jeździć
- Pewnie doszukują się “dziury w całym” i chcieliby, żeby te konie stały w “stajni z porcelany”
Zaczęłam czytać regulamin, który – owszem, jest surowy, ale dla mnie był logiczny. Bo tak naprawdę, na zdrowy rozum nie ma tam nic, czego mogłaby się obawiać osoba uczciwa, świadoma tego, że koń to nie tylko przejażdżki w weekendy po lesie ale też sporo opieki ( kowal, weterynarz, suplementowanie jeżeli potrzeba i wiele możliwych niespodziewanych innych sytuacji). Logiczne jest to, że na koniu z Fundacji nie można zarabiać w żaden sposób, że Fundacja chce wiedzieć co tam u konia i że trzeba co miesiąc wysyłać konkretne zdjęcia podopiecznego itp. Dodatkowo trzeba pamiętać, że są to konie w większości odebrane interwencyjnie – czyli przeszły dużo, najczęściej z ręki człowieka i mogą mieć “swoje” problemy i nie można ich narażać na dodatkowy stres w postaci niepoważnych i nieprzemyślanych domów adopcyjnych.
Przechodząc do sedna – wtedy znalazłam zdjęcia Emilki. Pięknej, dumnej klaczy z obszernym opisem na temat jej historii i o ile zabrzmi to banalnie od tamtego momentu nie chciałam słyszeć o żadnym innym koniu – chciałam tylko Emilkę. Zaufałam też Fundacji. Ogrom pracy, jaki wkładali w to, aby każdy koń miał swoją “kartotekę” z masą aktualizowanych na bieżąco zdjęć, z obszernymi opisami sprawił, że nie czułam absolutnie żadnych obaw podejmując decyzję o adopcji.
Proces adopcyjny trochę trwał. Złożenie formularza z odpowiednimi zdjęciami przyszłej stajni, z opisem mojej osoby i moich umiejętności i doświadczenia pracy z końmi, z uświadomieniem mnie, że Emilka potrzebuje osoby odpowiedniej – nie należała bowiem nigdy do najłatwiejszych koni a do tego dużo przeszła. Czekałam cierpliwie aż w końcu po ok miesiącu dostałam decyzję, że mogę podpisać z Fundacją umowę i odebrać konia.
Co Emilka wniosła w moje życie?
Początki pracy z Emilką nie należały do najprostszych. Był to koń z bardzo silną stadną potrzebą. Dla niej tak naprawdę liczyły się tylko kopytni towarzysze, człowiek istniał tylko po to, żeby dał jeść.
Widać było po niej, że musiała przejść wiele złego – jest koniem po wyścigach, który się nie sprawdził i trafił w podróż w jedną stronę skąd na szczęście udało uratować się ją Fundacji.
Przez rok pracowałyśmy z ziemi. Chciałam bardzo, żeby mi zaufała i żeby zobaczyła, że człowiek też może być fajnym kumplem – co mi się udało. Osoba, która kiedykolwiek zaznała więzi z koniem na pewno rozumie o tym, co mówię. Zwłaszcza jak chodzi o konia, który człowieka traktował na bezpieczny dystans. Zmiana jaka zaszła w Emilce była nie do opisania. Potrafiła “chronić” mnie na pastwisku przed innymi końmi, przychodzić jak zawołam, zasnąć obok mnie w boksie (ja też kiedyś strzeliłam taką drzemkę u niej na sianie razem z nią haha). Potrafiła i dalej potrafi się na mnie zwyczajnie obrazić jak z jakiś przyczyn nie ma mnie u niej dłużej niż zwykle albo jak zobaczy, że jeżdżę na jakimś innym koniu.
Ja sama przeżyłam kilka lat przed adopcją Emilki poważny wypadek na koniu, po którym miałam uraz i strach przed jazdą po otwartych przestrzeniach. Emilka pomogła mi z tego się wyleczyć. Podczas długiej pracy z nią tak naprawdę pracowałam też nad sobą. Nad swoimi emocjami swoim spokojem i tym, że to, co my dajemy z siebie koń oddaje w 100%. Jej postępy to były też moje postępy i to jest niesamowite! Ciągle dalej się uczę, ale jestem myślę na dobrej drodze!
Trochę o adopcji konia z Fundacji Centaurus.🙂
Wspomniałam już o dość “srogim” regulaminie, który dla mnie jest logiczny i zupełnie zrozumiały – chodzi przecież o dobro konia, który już raz znalazł się w trudnej sytuacji i który zostaje do końca życia pod opieką Fundacji!
Poza tym, naprawdę, z czystym sumieniem mogę polecić współpracę z Centaurusem! Oni tak samo jak ja, czy każdy inny potencjalny opiekun ich zwierząt im (bo Centaurus to nie tylko konie, ale też psy, koty, kozy i inne zwierzęta! ) muszą zaufać nam i trzeba im pokazać, że naprawdę warto 🙂
Przez cały już dość długi okres mojej współpracy z Fundacją nigdy nie miałam z nimi żadnego problemu. Przesyłałam zdjęcia w terminie ( a i też dużo zdjęć dodatkowych 🙂 ), zgłaszałam najdrobniejsze Emilkowe “urazy” ( swego czasu Emilka notorycznie się obijała – jak to koń), zgłaszałam fakt, że w stajni był koń uciekinier i za nim uciekało całe stado. Fundacja tak naprawdę zawsze wiedziała o wszystkim, co się u nas dzieje i absolutnie nie uważałam tego za przesadę czy coś uciążliwego – powierzyli mi swojego konia w opiekę i czułam się zobowiązana do tego, żeby pisać co i jak. Żeby dzielić się naszymi postępami, ale też tym, co w jakimś stopniu mogło być martwiące. W ten sposób zbudowaliśmy naprawdę dobrą relację.
Jeżeli ktoś myśli o adopcji – nie bój się 🙂 Osoby pracujące w Centaurusie to też ludzie, rozumieją “ludzkie sprawy”. Fundacja nie odbierze nikomu konia “bo tak” i na pewno nigdy tego nie zrobiła, zawsze, jak tylko dzieje się coś niepokojącego, szukają porozumienia i rozwiązania sytuacji w taki sposób, aby było to jak najlepsze dla konia! Trzeba pamiętać, że Oni przede wszystkim działają w imieniu zwierząt. I u mnie “ludzkich spraw” przez ostatnie 2 lata było sporo i nie spotkałam się nigdy z niesprawiedliwym czy złośliwym podejściem Fundacji.
Emilka nigdy nie będzie w 100% formalnie moja – tak nigdy. Ale to mnie kocha, mi daje radość z kontaktów z nią i to ja najwięcej korzystam na tym, że jest ze mną.
Nie wyobrażam sobie sytuacji, gdzie coś by się jej stało, a ja nie miałabym w danym momencie możliwości np. finansowych jej pomóc. Uwierzcie mi, że fakt, iż w sytuacjach mocno kryzysowych Fundacja jest w stanie pomóc, a nawet po prostu to robi – bo koń jest Ich – jest ważny. Świadomość, że koń, z którym się jest mocno związanym jest pod opieką i gwarancją, nigdy nie trafi do rzeźni, że nie braknie na jego leczenie, że nie staniemy przed wyborem oddania go obcym ludziom, a co za tym idzie straceniem kontaktów z nim i braku informacji o jego dalszych losach jest naprawdę niesamowitą ulgą.
Cieszę się, że Fundacja trafiła na Emilkę, a Emilka na Fundację i z całego serca dziękuję, że kilka lat temu to mi zaufali i mi powierzyli w opiekę tę elektryczną kopytną księżniczkę! 🙂
Dagmara