JULIA I DŻON
Zdecydowaliśmy się na adopcję, gdyż od zawsze chodziło o to, by ten upragniony konik był koniem uratowanym, któremu można stworzyć spokojny dom, otoczyć go opieką i miłością. Koń jako przyjaciel do naprawdę lekkiej pracy, jazda dla przyjemności, jako odskocznia od szarej rzeczywistości. Al-Kasija była właśnie tym pierwszym uratowanym konikiem. Urodziła się na wsi tylko po to, by najpierw trafić do pracy w lesie, a potem wiadomo… Miała szczęście, bardzo szybko, jako niespełna dwulatka została odkupiona. Po paru latach i spełnieniu największego marzenia o domku na wsi zaczęliśmy myśleć o konikach towarzyszących naszej jedynaczce, będącej do tej pory po prostu koniem hotelowym. Od razu pomyśleliśmy o adopcji. Centaurusa znałam i jak mogłam wspomagałam drobnymi wpłatami. Dostając pocztą zdjęcia uratowanych koni, widząc ich metamorfozy czy to w fundacji czy u nowych opiekunów, nie musiał nikt nas przekonywać. W byłej pracy koleżanki bardzo mnie dopingowały, gdyż bałam się, że wymagania będą wygórowane, a my nawet nie mieliśmy takiej prawdziwej stajni tylko stodołę. Od początku tzn. po pierwszym telefonie przekonałam się, że wcale nie chodzi o zapewnienie opcji full wypas. Wypełniłam kwestionariusz na stronie fundacji, od razu zakochałam się w mamusi i jej synku. W tym czasie przeprowadziliśmy się z naszą jedynaczką na wieś. Ustaliliśmy datę i pojechaliśmy na nasze szczęścia:). Nie żałujemy. Znajomi czasem pytają czy nie przeszkadza mi to, że trzeba dokumentować co dzieje się z koniem – ja odpowiadam: nie, bo kontrola musi być, ludzie są różni i nie brakuje wśród nich cwaniaków, przykładowo adoptowany koń będzie pracował w szkółce lub klacz będzie kryta…. pomysłowość ludzka nie zna granic. My nie wyobrażamy sobie życia bez naszej fantastycznej trójki. To moi psychoanalitycy, zwłaszcza teraz, gdy w szkolnictwie dzieją się tak duże zawirowania. Są lekarstwem na całe zło.