KASTOR
Czy polecają Państwo adopcję konia?
Polecam adopcję konia – jest to idealne rozwiązanie dla osób, które chcą mieć swojego konia, dla siebie, na własne potrzeby i mają autentycznie dobry stosunek do zwierząt (nie tylko deklaratywny). Jest tyle koni, które będą bardzo wdzięczne za nowy dom – ale trzeba uzbroić się w cierpliwość, bo zaufanie u takiego konia nie pojawia się od razu. Jednak musi być to bardzo przemyślana decyzja, ponieważ biorąc konia w adopcję jesteśmy odpowiedzialni nie tylko przed właścicielem konia – Fundacją – ale przede wszystkim jesteśmy odpowiedzialni przed zwierzęciem, które zostało skrzywdzone, wykonuje pracę nad ponownym zaufaniem człowiekowi, i jak już ponownie zaufa, to nie może dojść do sytuacji, że znowu wraca do Fundacji, bo ktoś się rozmyślił. Każdy adoptujący musi być pewny, że jest w stanie podołać zadaniu przez wiele lat –przecież przyjmujemy pod swój dach zwierzę na kilka lub kilkanaście lat.
Dlaczego adoptowali zwierzę właśnie z Fundacji Centaurus?
Już kilka lat przed adopcją wspomagałam Centaurusa, inne osoby z mojej rodziny również – więc był to wybór oczywisty, który tak naprawdę nastąpił w momencie, kiedy po raz pierwszy wpłaciłam pieniądze na konto Fundacji. A w tamtym okresie wybór ten był podyktowany „prześwietleniem” działalności Fundacji – wynik: wiarygodna i dbająca o dobro koni
Co nowy, kopytny członek rodziny wniósł w Państwa życia?
Bardzo dużo – u nas łącznie jest około 30 zwierząt, wszystkie są dla nas bardzo ważne. Ale to wokół koni kręci się nasze życie, od koni zaczynamy dzień – jak tylko wstanę z łóżka, to od razu patrzę przez okno, co tam chłopaki porabiają. Jak tylko wysiądę z samochodu, to biegnę do koni się przywitać. Jak tylko mam wolną chwilę to spędzam ją z końmi lub na ich obserwacji– właśnie z naciskiem na liczbę mnogą. Pojedynczy koń to wielka przyjemność – ale jeszcze większą przyjemnością jest oglądanie dwóch koni, jak galopują, jak się zachowują względem siebie, ale i względem nas. Jak jeden koń uczy drugiego konia. Również osoby z rodziny, znajomi są mocno zainteresowani naszymi końmi – każdy pyta o Kastora. Nie ma telefonu, czy spotkania żeby nie padło hasło: „a co nowego u Kastora” albo „a czego nowego Kastor się nauczył”. Kastor wniósł też radość i satysfakcję – radość z powodu pięknego konia w zagrodzie oraz z tego, że chociaż jednemu zwierzęciu można było pomóc. Satysfakcję, bo każdego dnia, jak patrzę na Kastora i widzę jego postępy w zaufaniu do człowieka, jak widzę, że ten koń czuje się coraz pewniej i bezpieczniej pojawia się ogromna satysfakcja, że praca, którą włożyłam w tego konia daje takie efekty – zwłaszcza, kiedy inne osoby przychodzą i mówią, że to już nie jest ten sam zalękniony koń. U nas konie chodzą luzem, mają bardzo duży teren, po którym się swobodnie poruszają, ale jak tylko ktoś z nas znajdzie się tylko w pobliżu koni, to one od razu przybiegają się przywitać i nadstawiają łby do pogłaskania. W początkowym okresie Kastor nie podchodził do nikogo, a po jakimś czasie – obserwując Polgroma – zaczął podchodzić jako drugi, ale jak weszła z nami jakaś obca osoba, to Kastor nigdy nie podszedł. A teraz to Kastor przybiega pierwszy – również do obcych – wita się i pozwala się głaskać. To naprawdę ogromna przyjemność widzieć taką metamorfozę. Ogromna radość naszego konia – jak on się cieszył, jak nie mógł doczekać bezpośredniego spotkania. Przez całą noc krążył wokół ogrodzenia, aby spotkać się bezpośrednio z Kastorem – chociaż tej pierwszej nocy Kastor nie był tym spotkaniem specjalnie zainteresowany. Ale jak już połączyliśmy konie, to od pierwszych chwil są nierozłączne, wszystko robią razem. Owszem, czasami dochodzi do różnicy zdań, ale to chwilowe – jest to bardzo solidny wzorzec dla moich synów. Pojawienie się Kastora stanowi także czynnik wychowawczy – moi synowie wiedzą, że jest to koń po przejściach, wiedzą, że słabszym należy pomagać. Każdemu mówią, że Kastor został uratowany. Mają codzienny, namacalny przykład – nie tylko w deklaracjach.
Dlaczego zdecydowali się Państwo na adopcję, zamiast kupno konia (czy to wynika np. z pewności, że jeśli coś się stanie, to koń jest bezpieczny, bo wróci do nas itd)?
Powodów adopcji konia było kilka – i ciężko wskazać ten jeden, dominujący. To był długi, bo ponad dwuletni proces podejmowania tej decyzji, w każdym aspekcie przeanalizowany i przemyślany. Początkowo przed adopcją powstrzymywał mnie strach i moja nadmierna odpowiedzialność i perfekcyjność– przecież to nie mój koń, jak się coś z nim stanie, czy warunki, jakie mam spełnią oczekiwania Fundacji. Takich pytań i obaw w mojej głowie było pełno. I obawa zwyciężyła – nie wysłałam formularza. Konie to moja miłość od dziecka – początkowo chciałam kupować konia jeszcze jak mieszkałam w mieście i trzymać go w pensjonacie, ponieważ jeżdżąc na koniach w stadninach zawsze dostawałam do jazdy innego konia a ja chciałam tego jednego, swojego. W chwili, kiedy przeprowadziłam się na wieś, pierwszą czynnością było poszukiwanie konia –ja nie chciałam jakiegoś konia, ja chciałam konia dużego i młodego, który będzie ze mną wiele lat, a nie tylko chwilę. Jak się okazało poszukiwania te nie były takie proste. Wtedy po raz pierwszy zaczęłam zastanawiać się nad adopcją – jednak bardzo wiele osób mi ją odradzało, strasząc demonicznymi rygorami ze strony Fundacji oferujących adopcję konia, że kolega/ koleżanka mieli i były problemy itp. Generalnie ilekroć coś na ten temat wspomniałam, to ani razu nie usłyszałam słów wsparcia, tylko straszenie i zniechęcanie. Do tego dochodziły moje osobiste obawy. Pierwszy koń, jaki u mnie zamieszkał jest w pełni mój – jednak koń nie może być sam, potrzebuje towarzystwa innego konia. Nie jest prawdą, że wystarczy mu pies czy koza – owszem, jak nie ma wyboru… W tym czasie już bardzo poważnie rozważałam adopcję drugiego konia – jednym z głównych powodów była chęć zapewnienia towarzystwa mojemu koniowi. Owszem rozważałam zakup, ale wiadomo, że wiąże się to z kosztami – i to nie są małe koszty. Stanęłam przed wyborem – albo kupno drugiego konia, albo inwestycje. Adopcja zwyciężyła – na pewno miały na nią wpływ historie o koniach, jakie czytałam. Czytałam i płakałam nad tymi biednymi końmi i postanowiłam, że jeżeli mogę pomóc, chociaż jednemu z tych biednych koni, to wykorzystam możliwość adopcji. Musiałam przekonać samą siebie, że przecież u mnie koń będzie miał maksymalnie dobre warunki, że ja mu jestem w stanie nieba przychylić – a z takim podejściem przecież koniowi nie da się zrobić krzywdy. Owszem wiadomo, że ludzie popełniają błędy oraz zdarzają się niespodziewane sytuacje, na które nie mamy wpływu – ale w tym momencie zwyciężyła argumentacja, że przy zachowaniu maksymalnej troski takie sytuacje mogą wcale się nie zdarzyć, więc dlaczego mam z powodu tych obaw rezygnować z adopcji a tym samym z pomocy zwierzęciu. A jak już weszłam na bazę koni do adopcji to wybór padł na Kastora od razu – to było jedno spojrzenie i wiedziałam, że będę pisała formularz w związku z tym koniem. Przyznaję, że do dzisiaj nie myślałam o adopcji w kategorii, że w razie „w” to koń bezpiecznie wróci do Fundacji – ja po prostu cały czas zakładam, że koń będzie z nami do samego końca jego życia. Owszem mam świadomość, że koń może przeżyć mnie – ale podchodziłam do tego w kategorii, że w takiej sytuacji moja rodzina przejmie opiekę nad koniem. My na co dzień nie rozdzielamy koni, że jeden jest nasz, a drugi Fundacji – oba konie są nasze i tak też podchodziłam cały czas do kwestii w przypadku mojej śmierci lub innej sytuacji, która nie pozwoliłaby mi na dalszą opiekę nad Kastorem. Przecież mam dzieci, które wiedzą, że zwierzę to nie zabawka i nie można go tak po prostu oddać, tylko trzeba się zajmować nim do jego śmierci. Natomiast kilka razy złapałam się na myślach, że muszę bardzo na siebie uważać, bo mam tyle zwierząt i jakby coś się nam wszystkim stało, to byłaby dla nich ogromna tragedia – to powoduje np. ostrożniejszą jazdę samochodem i większą dbałość o swój stan zdrowia. I w tym kontekście nie tylko pojawienie się Kastora, ale w ogóle pojawienie się zwierząt w moim życiu – w mieście miałam tylko psa – spowodowało bardzo duże zmiany w moim podejściu do życia (wcześniej byłam ryzykantką np. rafting, motolotnia itp.) Jednak dzisiaj, kiedy przeczytałam to pytanie to uważam, że z całą pewnością jest to bardzo istotna kwestia, która może być istotnym argumentem przeważającym za podjęciem decyzji o adopcji – fakt, że w razie „w” koń bezpiecznie wraca w dobre ręce. Podsumowując kwestię formalną adopcji i opinie, jakie słyszy się w społeczeństwie (które to argumenty mogą odstraszać osoby przed adopcją) – warunki, jakie adoptującym stawia Fundacja nie są żadnym wymysłem, są do spełnienia przez zdecydowaną większość ludzi, którzy chcą mieć konia na własny użytek.
Pozdrawiam, Marianna